Hiking: 5 najtrudniejszych i najpiękniejszych szlaków turystycznych świata

W tym wpisie odwiedzimy 5 najpiękniejszych i jednocześnie najtrudniejszych ścieżek na świecie, poprowadzonych wzdłuż długich na kilkanaście km, a wysokich na kilkaset metrów kanionów.

Zapewniam ogromne zachwyty i emocje!

Zapraszam do lektury 🙂

5) Aktywny wypoczynek: Słowacki Raj

Hiking i szlaki turystyczne: Słowacki Raj

Fot. myo

O Słowackim Raju (zobacz w Google Maps) słyszało wielu, wielu też w nim było. Stanowi połączenie przyrody, 20 jaskiń i wodospadów, kanionu i wspinaczki z pomocą drabin, kładek i łańcuchów. Do tego jest blisko, chociaż niekoniecznie tanio.

Słowacki Raj to świetny pomysł na aktywny wypoczynek. Nieopodal znajdziemy także uzdrowiska i baseny termalne.

W lecie wygląda to jeszcze lepiej

4) Szlaki turystyczne w kanionach: Wąwóz Vintgar, Słowenia

Hiking i szlaki turystyczne: Wąwóz Vintgar, Słowenia

Ścieżka zazwyczaj wbita jest w ścianę kanionu

Do wąwozu Vintgar (zobacz na Google Maps) trafiłem w dosyć spontanicznych okolicznościach. Byłem bowiem przy granicy włosko-słoweńskiej opodal Triestu, przy Morzu Adriatyckim. Tankowałem samochód na ostatniej taniej stacji przed Włochami. Stojąc w kolejce sięgnąłem po przewodnik po Słowenii. Tam zobaczyłem jedno zdjęcie z Vintgaru. Chwila namysłu i wraz z rodziną zrobiłem 150km na północ do jeziora Bled, by później wracać do Włoch przez okolice Planicy. Pomysł okazał się fantastyczny.

Hiking i szlaki turystyczne: Wąwóz Vintgar, Słowenia

W głębokim korycie potoku leżą dowody jego silnego prądu

Vintgar to zielony kanion o wysokości 50-100m, który ciągnie się przez 1.6km, co okazuje się mimo wszystko trochę krótkim dystansem. Na jego końcu czeka 13-metrowy wodospad z rozległym widokiem na dolinę.

Hiking i szlaki turystyczne: Okolice Bled, Słowenia

Takie alpejskie krajobrazy czekają nas po wyjeździe z Bled

3) Hiking w kanionach: Saklikent, Fethiye, Turcja

Hiking i szlaki turystyczne: Saklikent, Fethiye, Turcja

Fotografia własna 🙂 Zakaz używania bez zgody

Dane mi było podróżować kanionem Saklikent (tur. Ukryte Miasto, zobacz na Flickr Maps) i mogę bez wahania powiedzieć, że widok absolutnie rzuca na kolana.

Hiking i szlaki turystyczne: Saklikent, Fethiye, Turcja

Dokładnie w tym miejscu dwóch gości skoczyło do wody na główkę…

Wejście do długiego na 18 km kanionu stanowi wbita w skałę betonowa ścieżka, która dalej opada ku terenowi zadaszonemu drzewami, a pokrytemu dywanami. Można w nim odpocząć i wsłuchać się w potok…

Hiking i szlaki turystyczne: Saklikent, Fethiye, Turcja

W tym miejscu wypożyczymy lub kupimy buty do dalszej podróży

W dalszą, właściwą, podróż wyruszymy… wpław! Musimy bowiem przebyć potok, a przez całą dalszą drogę będziemy iść jego korytem, niejednokrotnie brodząc po pas.

Hiking i szlaki turystyczne: Saklikent, Fethiye, Turcja

Prąd jest w sam raz – nie zmywa, ale dostarcza mnóstwa emocji

Po bokach tego drugiego co do wielkości kanionu w Europie wznoszą się 300-metrowe ściany. Po kilkuset metrach chodzenie ze sprzętem elektronicznym robi się niebezpieczne. Pojawiają się liny, którymi trzeba wspomagać się przy wchodzeniu na kilkumetrowe głazy, po których tryska woda. To był także główny powód mojego powrotu. Idąc do Saklikent musimy wybrać między dokumentacją, a prawdziwą przygodą. Kanion można odwiedzać tylko latem, gdy poziom wody jest odpowiednio niski.

Saklikent wciąż nie jest miejscem bardzo popularnym – świadczą o tym nikłe źródła w Internecie. Spośród ledwie kilku filmów na youtube wybrałem ten do przedstawienia wejścia do kanionu, chociaż daleko mu do oddania wspaniałości tego dzieła natury:

Nie mogę nie wspomnieć o pobliskiej plaży Oludeniz, nad którą można polatać paralotnią (za bodaj 15 euro) i robić mnóstwo innych ekscytujących rzeczy… Fethiye to jedno z najlepszych (i najtańszych!) miejsc na wakacje.

2) Najpiękniejsze widoki na szlakach: El Caminito del Rey

Nazwa tej wspaniałej trasy jest często skracana do Camino del Rey – Ścieżki Króla. Znajduje się on nieopodal miejscowości El Chorro w Hiszpanii (zobacz na Google Maps).

W 1901 roku rozpoczęto budowę zapory wodnej w tym rejonie. Do transportu materiałów między wlotem i wylotem wąwozu potrzebowano specjalnej drogi. Jej budowa trwała cztery lata. W 1921 roku król Alfonso XIII przemierzył tą ścieżkę w czasie uroczystości otwarcia zapory Conde del Guadalhorce.

Przy budowie zastosowano jednak niskiej jakości materiały. Obecnie beton w wielu miejscach zapadł się wgłąb 100-metrowego kanionu, prawie nigdzie nie ma już barierek. W latach 1999 – 2000 zginęły na tej trasie cztery osoby, co poskutkowało jej oficjalnym zamknięciem. Śmiałkowie (lub głupcy) wciąż jednak przemierzają ten jeden z najpiękniejszych szlaków na naszej planecie.

Nie zapomnij włączyć HD (wysoka jakość)

Film innego autora. Włącz HD

W 2006 roku władze Andaluzji zarezerwowały na remont ścieżki 7 mln euro. Prace nie zostały jeszcze rozpoczęte.

Polecam obejrzenie wspaniałej galerii zdjęć z El Camino del Rey!

1) Najtrudniejszy szlak hikingowy na świecie: Mt Hua

Najtrudniejszy szlak hikingowy na świecie: Mt Hua

Nikt chyba nie ma wątpliwości, która ścieżka jest najtrudniejsza na Ziemi – wiedzie ona na jedną z pięciu świętych gór w Chinach, którą lokalnie nazywa się Hua Shan (chiń. góra Hua, zobacz na Google Maps).

Trasa do świątyni Tao zaczyna się tam, gdzie kończy się kolejka linowa. Widoki i wrażenia, które towarzyszą turystom na 2100 metrach n.p.m. mogą oddać jedynie poniższe filmy.

Wyprawa na górę Huashan

Poniższa opowieść została napisana przez Amerykanina, który zimą 2003 roku odwiedził wraz z żoną Mt Huashan. Razem ze zdjęciami, historia została opublikowana przez Rickiego Archera, który łaskawie zezwolił mi na wykonanie tłumaczenia.

Wyprawa na górę Huashan

Przejażdżka kolejką linową z zachodniego szczytu na szczyt wschodni przebiegła bez problemów. De facto była bardzo przyjemna.

Wyprawa na górę Huashan

Na końcowej stacji na mnie i moją żonę, Laurę, czekały setki stromych, oblodzonych schodów, obudowanych jedynie lichymi barierkami. Chociaż ślizgaliśmy się wielokrotnie, z uporem dążyliśmy do góry. Wreszcie dotarliśmy do tego miejsca:

Wyprawa na górę Huashan

Spoglądając na niemal pionowe schody, zacząłem zastanawiać się, jakim cudem się tu znaleźliśmy. Poczułem zagrożenie. Na domiar złego byłem też odpowiedzialny za swoją żonę.

Stopnie wcinały się w lite skały przy obecności łańcuchów zabezpieczających. Wspaniałomyślnie stworzono dwie takie drabiny – jedną do wchodzenia i jedną do schodzenia. Mimo to nasze serca biły jak szalone, gdy patrzyliśmy na 20 metrów pionowych stopni, które czekały, aż je pokonamy.

Wyzwanie to wymogło na nas chwilową refleksję. Wiedzieliśmy, że czekająca nas wspinaczka będzie najbardziej stromą i najgorzej zabezpieczoną częścią drogi, jaką dotychczas pokonaliśmy. Co gorsza, wydawało mi się, że na stopniach widzę lód. To nie mogło być proste. Zaczynałem tracić cierpliwość.

Pomyślałem „To niedorzeczne! Nie mogę uwierzyć, że ktoś oczekuje, że ludzie będą używać takich schodów! Powinniśmy byli zawrócić już dawno temu!„. Laura patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nie potrafiłem odczytać, czy zgadza się ze mną. Wcześniej był taki moment, w którym już prawie daliśmy za wygraną. Nie wiem dlaczego, ale mimo wszystko szliśmy dalej.

Podejrzewam, że miało to związek z licznie schodzącymi ludźmi, którzy robili sporo hałasu. To nasunęło mi myśl, że szczyt jest już blisko. A skoro tylu ludziom się udało, nam też udać się powinno.

W mojej głowie trwała wojna, która doprowadzała mnie do szaleństwa. Część mózgu odpowiedzialna za odwagę pojedynkowała się z rozsądkiem. Póki co, to odwaga była górą, ale rozsądek do spóły z rosnącym strachem dawał się już mocno we znaki.

W międzyczasie moja pesymistyczna postawa odbiła się na Laurze – także zaczęła się wahać. Gdy zaczynaliśmy wspinać się po pionowych schodach, jej mina z zagadkowego przybrała surowy wyraz. Powiedziała „Nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł, Frank. Może powinniśmy dać sobie spokój?„. Spojrzałem na nią w ciszy. Miała rację – to nie był dobry pomysł, zwłaszcza w tych warunkach pogodowych.

Mój wewnętrzny konflikt pogłębiał się. Część mnie nie mogła scierpieć wizji poddania się. Ta góra była po prostu zbyt piękna! Z drugiej strony żałowałem, że nie zatrzymaliśmy się już dawno temu. Przyznaję: to głównie moja zasługa. Ja parłem do przodu. W końcu nie po to zapłaciliśmy 80 dolarów, jechaliśmy w autobusie 3 godziny, słuchaliśmy półgodzinnego wykładu na temat góry, jechaliśmy 20 minut kolejką linową i wspinaliśmy się po pokrytych śniegiem i lodem stopniach, by zawrócić, będąc tak blisko szczytu! Szanse, że kiedyś tu wrócimy, były bliskie zeru. To była moja chwila chwały. Nie mogliśmy teraz zrezygnować, gdy szczyt jednej z najpopularniejszych w Chinach gór był już widoczny gołym okiem. Nie wykazałem więc zainteresowania pomysłem powrotu, który nasunęła Laura. Wkrótce sama powiedziała, że ona też nie chciała jeszcze wracać i temat porzuciliśmy. Pomyślałem – „Tak, jasne„. Byłem bardzo zmartwiony, czy aby nie popełniłem w tym momencie dużego błędu, nie wiedząc, jak wygląda dalsza droga.

Przez całą wspinaczkę przyklejaliśmy się do poręczy w obawie o nasze życia. Mimo ogromnego zimna, mocno wiejącego wiatru, i pokrytych lodem stopni, wciąż z uporem dążyliśmy w kierunku szczytu. Schody stawały się coraz bardziej strome, a po bokach straszyły 70-cio metrowe urwiska. Zmuszałem się, by nie patrzeć w dół.

Wreszcie pokonaliśmy wszystkie stopnie. Miejsce, w którym stanęliśmy, było bardzo piękne. Widzieliśmy z niego ogromną dzicz doliny i pozostałe trzy z wszystkich czterech wierzchołków góry Huashan. Ten widok zaparł mi dech w piersiach. Nic dziwnego, że było to miejsce kultu religijnego.

Wyprawa na górę Huashan

Przed nami jawił się także pionowy klif. To był ostatni i najtrudniejszy fragment przed wkroczeniem na ścieżkę do świątyni. Odczuwałem strach, jakiego jeszcze nigdy nie doznałem. Po raz trzeci moja odwaga została poddana bardzo ciężkiej próbie.

Czułem się jak kot, który wszedłszy na drzewo, nie mógł z niego zejść. Tyle tylko, że mnie tutaj nikt nie mógł pomóc. To było jak koszmar nocny. Chciałem obudzić się w moim ciepłym łóżku. Tu jednak nie było łóżek. Był tylko porywisty wiatr, wieczny śnieg i zlodowaciałe schody. Wiedziałem, że z tego będziemy musieli wyjść samodzielnie. Ze strachu czułem już mdłości. Niedobrze mi było na sam widok rozklekotanych drewnianych desek i pokrytych rdzą łańcuchów, które oddzielały ścieżkę od przepaści.

Spojrzałem na klif ponad nami. Doznałem szoku, widząc ogromną ilość Chińczyków, lekkomyślnie ubranych w coś, co można określić najwyżej mianem trampek. W mojej głowie pojawiło się wiele pytań: Czy oni są szaleni? Czy zgłupieli? A może jedno i drugie? Czy oni się nie boją?. Istotnie wydawało się, że Chińczycy nie odczuwali żadnego niepokoju podczas pokonywania tej trasy. Od razu przypomniało mi się, że ludzie regularnie tracą życie wspinając się na tą górę. Po tym, co zobaczyłem, nie miałem już wątpliwości, że te historie są prawdziwe. Szósty zmysł podpowiadał mi, że najgorsze wciąż przed nami.

Dlaczego miałbym kontynuować podróż? Chodzenie po urwisku z pewnością nie jest najmilszym sposobem na spędzenie weekendu, niezależnie od widoków. Może po prostu odkryłem swój upragniony sposób na śmierć? Są oczywiście ludzie, którzy czerpią przyjemność z niebezpiecznych wycieczek. Ja zdecydowanie nie jestem jednym z nich, chociaż prawdopodobnie bardziej, niż większość. Dziś jednak znalazłem się w tym miejscu nie ze względu na ambicję, czy dreszczyk emocji, lecz z powodu niedoinformowania. Nie sądziłem, że ta trasa jest aż tak ciężka. Zastanawiałem się, ile ludzi tu ginie każdego roku. Nikt jednak nie mówił po angielsku, więc nie sposób było się dowiedzieć. Jeszcze nigdy nie byłem tak przerażony. Jak wiele ryzyka to za dużo?

Wyprawa na górę Huashan

Naokoło ludzie wciąż wchodzili do góry. Czasem ciężko jest powiedzieć sobie „dość”. Zacząłem rozmawiać z Laurą. W międzyczasie kolejni ludzie wdrapywali się po drabinie. Wtedy zdecydowałem, że będziemy szli dalej. Teraz tego żałuję. Nigdy nie zapomnę dalszej części naszej wspinaczki.

Zapytałem Laurę, kto ma iść pierwszy. Powiedziała, że ja. Zaczęliśmy wspinać się po metalowej drabinie, wkutej w szczelinę góry. W razie błędu konsekwencją byłaby pewna śmierć. Z drugiej strony, jak często spadamy z drabiny, gdy jesteśmy skupieni? Wystarczy mieć mocny uchwyt i być pewnym stabilności nóg przed zrobieniem kolejnego kroku. Wspinaczka była przerażająca, ale udało nam się przez nią przeprawić.

Wyprawa na górę Huashan

Kolejny etap był nawet dosyć przyjemny. Na górze drabiny czekała na nas niewielka ścieżka, wcięta w zbocze góry. Podążając nią spostrzegliśmy, że do budowy tej części trasy wykorzystano naturalny występ skalny. Tam, gdzie go nie było, wydrążono skałę. Ulżyło nam na widok metalowego łańcucha, który oddzielał nas od przepaści. Wejście metalową drabiną było trudne, ale wreszcie zacząłem się relaksować, podążając z łatwością tą ścieżką i mocno trzymając się łańcucha. W dodatku zmusiłem się, by nie patrzeć w dół. Moja równowaga polegała na pewności siebie. Im bardziej byłem przestraszony, tym trudniej było mi chodzić prosto. Skupiłem więc wzrok na granitowej powierzchni ścieżki. Przez to nie zaznałem piękna doliny rozpościerającej się poniżej.

W pewnej chwili popełniłem głupi błąd – spojrzałem przed siebie. Zobaczyłem, że przyjemna ścieżka kończy się, a jej miejsce zajmuje absurdalna rampa z drewna. Spanikowałem i natychmiast zatrzymałem się. Na ten widok miałem ochotę po raz czwarty tego dnia zawrócić. Wtem jednak dogoniła nas grupka sześciu Chińczyków – studentów. Chociaż zachowywali się miło i uprzejmie, wyczułem, że chcieli, byśmy czym prędzej kontynuowali wędrówkę. Ponieważ miejsce było zbyt wąskie, by się minąć, wstrzymywaliśmy kolejkę. Zawstydzeni ruszyliśmy więc dalej.

Opodal miejsca, w którym skałę zastępowały deski, była wnęka. Przykleiliśmy się do niej, przepuszczając studentów. Nie mogłem nie zauważyć uśmiechów i komentarzy z tym związanych. Ich nieustraszoność zaczęła grać mi na nerwach. Dobrze, że nas minęli.

Wyprawa na górę Huashan

Następny etap podróży był kresem moich możliwości. Za zakrętem pojawiło się 30 metrów desek wystających z pionowej ściany. Miejsce to nazywało się Changkong Zhandao, a po angielsku – droga w powietrzu. Wprawdzie były łańcuchy, ale był też mocny wiatr i lód. Margines błędu był drastycznie mały. Deski miały nie więcej niż pół metra szerokości. Zastanawiałem się, na ile są bezpieczne, biorąc pod uwagę wystawienie na tak ciężkie czynniki pogodowe.

Jedynym powodem, dla którego kontynuowaliśmy podróż, byli ci Chińscy studenci. Laura i ja patrzyliśmy, jak pokonują platformy, niemal na nich tańcząc. Noga do przodu, złączenie, noga do przodu, złączenie… Śmiejąc się, pokonali bok urwiska!

Przysięgam na Boga – gdyby nie oni, już dawno byśmy zawrócili. Pozostawieni samym sobie, szybko byśmy spanikowali, ale widząc, jak inni radzą sobie z tymi deskami pomyśleliśmy, że my też możemy tego dokonać.

Spojrzeliśmy na siebie myśląc „W co my się tym razem wpakowaliśmy?„. Laura zdecydowała narazie tylko patrzeć, gdy ja ośmielony postawą studentów chwyciłem łańcuch i powoli zrobiłem pierwszy krok. Wciąż powtarzałem sobie, że skoro oni mogli, to ja też mogę.

Mimo ostrożności, raz omal nie poślizgnąłem się. Nie odrywałem nawet nóg od desek, ale w kilku miejscach nie były one dokładnie spasowane, a nie patrząc w dół, ciężko mi było wyczuć kolejne. Stojąc na lewej nodze, dosunąłem do niej prawą. Tam jednak była krawędź deski i moja noga trafiła na powietrze. Kurczowo ścisnąłem łańcuch i odzyskałem równowagę. Dzięki Bogu Laura tego nie widziała – patrzyła w tej chwili w głąb doliny.

Od tego momentu czułem wyłącznie panikę. Moje kolana trzęsły się mimowolnie. Śmiertelnie bałem się wykonać kolejny krok. Stałem więc w miejscu dobrą chwilę. Laura spostrzegła to i zapytała, czy wszystko w porządku. To mnie otrząsnęło – do śmierci było wszak jeszcze trochę daleko. Potwierdziłem więc, że wszystko OK i ruszyłem dalej.

Wkrótce sam zaśmiałem się. Na skale widać było ślady szminki. Ktoś tak przycisnął się do ściany, że ją pocałował.

Pokonanie tego przejścia nie było proste. Jeden błąd i wylądowałbym dwa kilometry niżej, na dnie doliny. Pewnie byłoby łatwiej, gdyby zamiast desek była skała. Pomyślałem o chińskich studentach. Co by powiedzieli ich rodzice, gdyby wiedzieli, co teraz robią? Co takiego było w kulturze chińskiej, że ludzie pokonywali taki trudny szlak? Nie miałem wątpliwości, że na tej trasie zginęło już wiele osób. Nie sądziłem, że taka ścieżka może zostać udostępniona dla turystów. Na dole oczywiście były znaki ostrzegawcze, ale nie sugerowały igrania ze śmiercią. Przypomniałem sobie, że chiński przewodnik długo opowiadał o tej górze. Niestety nasz tłumacz streścił to w kilku zdaniach. Może gdyby był dokładniejszy, nie bylibyśmy w takiej sytuacji?

Bolały mnie ręce od zaciskania ich na lodowatym łańcuchu. Żałowałem, że nie wziąłem żadnych rękawiczek ochronnych. Poruszając się z prędkością ślimaka, dotarłem do ostatniej deski. Pokonanie kilkudziesięciu metrów zajęło mi 10 minut. To było najdłuższe 10 minut mojego życia. Dotarwszy do skalengo występu powinienem być z siebie dumny i szczęśliwy, lecz byłem na to zbyt zestresowany. Spojrzałem powoli na odbytą drogę. Jej pokonanie zupełnie mnie wyczerpało.

Wyprawa na górę Huashan

Przed nami było jeszcze więcej wspinaczki. Tym razem zamiast desek, czekały na nas wydrążone w skale oparcia na stopy. Skała była w tym miejscu zaokrąglona. Ktoś ryzykował życiem, wykuwając te dziury dla innych. Ciekawy pomysł, ale trasa wciąż była bardzo niebezpieczna.

Zatrzymaliśmy się na chwilę by zobaczyć, jak radzą sobie z tym Chińscy studenci. W myślach dziękowałem, że nie odeszli za daleko. Obserwując ich, nabierałem pewności siebie. Wyjaśniło się, jakim cudem są tak blisko nas – musieli poczekać, aż para turystów skończy schodzić. W tym miejscu nie było mowy o minięciu się. W pewnym momencie dziewczyna poślizgnęła się i krzyknęła. Przysięgam, że moje serce przestało bić, gdy patrzyłem, jak stara się odzyskać równowagę. W końcu udało jej się wyjść z opresji.

Wyprawa na górę Huashan

Gdy zobaczyłem, jak do wspinaczki podeszli studenci, zacząłem tęsknić za drewnianymi kładkami. Następnie czekaliśmy, aż zejdą kolejni turyści. Spędziliśmy tu 20 minut. W tym czasie mój niepokój osiągnął krytyczny poziom. Podobnie jak w przypadku desek, nie było tu żadnych zabezpieczeń. Jeden błąd oznaczał śmierć. Z powątpiewaniem potrząsnąłem głową. Pokonanie tego fragmentu szlaku wymagało posiadania odpowiedniego sprzętu wspinaczkowego: butów, sprzętu asekuracyjnego, rygli, lin i uchwytów. My jednak mieliśmy tylko nagie dłonie.

Nadeszła nasza kolej. W jednej chwili zerwał się porywisty wiatr, który rzucił nas na kolana. Przycupnęliśmy na kilka minut, czekając, aż przejdzie. Wolałem nie myśleć co by było, gdyby wiatr dopadł nas podczas wspinaczki.

Laura z lekkim uśmiechem oświadczyła „Panowie przodem!„. Także uśmiechnąłem się, ale odmówiłem. Powiedziałem, żeby to ona szła pierwsza – w razie poślizgu istniała wtedy minimalna szansa, że zdążyłbym ją złapać. Laura rozsądnie zgodziła się.

Wraz z jej pierwszymi krokami okazało się, że dziury są wystarczająco duże, by zmieścić obydwie stopy. Kolejne schodki oddalone były od siebie o 15 cm. Laura, kurczowo trzymając się łańcucha, jedną nogą szukała kolejnych dziur.

Nadeszła moja kolej. Ścieżka kierowała raz poziomo, raz po przekątnej ku górze. Do przebycia w pionie były mniej więcej 3 metry. Najmniejsza pomyłka oznaczała upadek w przepaść. Sama ta świadomość powodowała dygotanie moich rąk i nóg. Nie pozwalałem sobie nawet na najmniejszy nerwowy ruch – każdy krok był ostrożny i dokładnie przemyślany. Cierpliwość opłaciła się. Dotarliśmy na górę bez przeszkód. Przed nami było już tylko jedno wyzwanie.

Wyprawa na górę Huashan

Szczyt był w zasięgu wzroku. Musieliśmy jedynie pokonać tzw. „schody do nieba„. Led Zepplin uznałby tą nazwę za trafioną. Dostrzegłem świątynię na wierzchołku góry i zacząłem zastanawiać się, jak ją zbudowano. Czy budowniczy mieli jakąś windę? Natychmiast nabrałem podejrzeń, że istnieje prostsza droga, lecz jeśli tak faktycznie było – mi nie udało się jej znaleźć.

Bliskość celu dodała nam odwagi. Zbyt szybko wchodziliśmy po schodach. Jeden podmuch wiatru wytrącił nas z rytmu. Obydwoje chwyciliśmy łańcuch w obawie o życie. Jeśli wiatr byłby silniejszy, mógłby nas bez problemu zepchnąć w przepaść. Po raz drugi podczas tej podróży upadliśmy na kolana. Powoli wstaliśmy i ruszyliśmy dalej, dużo wolniej i ostrożniej. Nawet ta wspinaczka nie była dla ludzi o słabym sercu.

Wyprawa na górę Huashan

Od tej chwili nie opuszczał nas porywisty wiatr. Mimo ciepłych płaszczów, obydwoje trzęśliśmy się z zimna. Temperatura musiała być bliska zeru, a sytuację pogarszała wichura. Byliśmy jednak zbyt blisko, by zrezygnować. Niemiłosiernie bolały mnie nogi. Pokonując stopień po stopniu, dostaliśmy się do pięknej świątyni Tao.

Wyglądając przez okno, chroniony murami od zimna i wiatru, czułem się szczęśliwy jak nigdy w życiu. Byłem bardzo zadowolony, że tu jesteśmy. Nie mogłem uwierzyć, że przeszliśmy tyle trudów. W myślach podziękowałem Bogu za opatrzność.

Na szczycie był punkt obserwacyjny, z którego można było zobaczyć wszystko w promieniu 360 stopni. Gdzie nie spojrzeliśmy, rozciągały się ogromne góry i głębokie doliny. Piękno tego widoku jest nie do opisania. Mógłbym tam spędzić cały dzień, po prostu patrząc.

Nasza zaduma została przerwana przez Chińskiego stróża, który poinformował nas, że na dole zaczął padać śnieg. Dla naszego bezpieczeństwa, doradził zejście.

Twarz Laury pobielała od strachu. Moja też. Ostatnie resztki odwagi odeszły mnie.

Niech to szlag.

Cały ten trud i ryzyko było tylko po to, by spędzić 10 minut na szczycie! Nie mieliśmy jednak wyjścia. Zmobilizowaliśmy się i opuściliśmy północny wierzchołek góry Huashan. Wcześniej nie przyszło mi na myśl, że trzeba będzie jeszzce schodzić. Teraz ta wizja przyprawiała mnie o mdłości. Wiedza, co musimy znowu przejść, w dodatku z padającym śniegiem, wyzwalała we mnie najgorsze przeczucia.

Wiatr wzmógł się już podczas pokonywania schodów ze świątyni. Pozytywnym aspektem było to, że przynajniej nie musieliśmy już wspinać się w górę. Padał śnieg, na szlaku pojawił się lód.

W takich warunkach dotarliśmy do przejścia z wyżłobionymi oparciami na stopy. W dziurach było już dużo rozmkołego śniegu. Z prędkością ślimaka poruszaliśmy się po nich, w myślach dziękując, że nie popędza nas już żadna żwawa młodzież. Chociaż zejście okazało się łatwiejsze, musiałem włożyć w nie dużo więcej koncentracji, niż we wchodzenie. Emocje były nie do opisania.

Dalej czekała nas przeprawa po deskach, po zboczu góry. Ten fragment nie okazał się bardzo stresujący dzięki zamontowanym łańcuchom. Stamtąd droga wiodła do komina z drabinkami. W tym momencie rozluźniłem się – to było nic w porównaniu z tym, co już przebyliśmy. Laura także wyglądała na spokojniejszą. Mocno trzymając się stopni, zeszliśmy na dół w dosyć dobrym czasie.

Wydawało się, że najgorsze już za nami. Śnieg przestał dawać się we znaki.

Wyprawa na górę Huashan

Schodziliśmy Schodami Samobójców w kierunku stacji kolejki linowej, widocznej już gołym okiem kilkaset metrów przed nami. Cel był na wyciągnięcie ręki. Wtedy stało się coś, czego nie zapomnę do końca życia.

Około piętnastu metrów przede mną do góry wchodził Chińczyk. Szedł po dosyć płaskim podłożu, nie trzymając się łańcucha. Nagle poślizgnął się, stracił równowagę, i spadł ze ścieżki.

Od 200-metrowej, pionowej przepaści dzieliło go tylko kilka drzew na stromym zboczu. Jakimś cudem udało mu się złapać rękami łańcuch w czasie, gdy jego nogi ześlizgnęły się pod nim. Jeśli by nie trafił w łańcuch silnym uchwytem, te kilka sosen byłoby jego ostatnią szansą na ratunek. Zdołał jednak zahamować poślizg i wdrapać się z powrotem na ścieżkę.

Wraz z Laurą patrzyliśmy w bezruchu. Ten człowiek był o włos od śmierci. Zanim odzyskałem zmysły, odwrócił się do mnie i perfekcyjnym angielskim oznajmił „Bardzo tu niebezpiecznie, lepiej uważajcie„.

Ze zdumienia sam mało nie spadłem z góry. Ledwie chwilę temu tego człowieka od pewnej śmierci uratował oblodzony łańcuch chwycony w ostatniej sekundzie, a pierwszą rzeczą o której pomyślał, było zwrócenie mnie uwagi, żebym uważał.

Widać lęk nie był mu znany. W przeciwieństwie do mnie. Teraz kurczowo trzymałem łańcuch obiema rękami. Od ponad godziny nie postawiłem nieprzemyślanego kroku, jednak teraz skupiłem się jeszcze bardziej.

Dwie minuty później Laura krzyknęła w przerażeniu, gdy sama poślizgnęła się, zupełnie jak ten Chińczyk. Chociaż była na to przygotowana, jej nogi i tak ześlizgnęły się ze stopni. Mocno trzymała jednak łańcuch i zdołała podnieść się. W dwie sekundy byłem przy niej, ale gdy wpadłem na ten oblodzony fragment, sam wpadłem w poślizg. To była diabelnie zdradziecka ścieżka.

Gdy pomagałem jej dojść do siebie, wypełniał mnie nie tyle strach lub ulga, co złość, że to przez moje ambicje jesteśmy w takiej sytuacji. Chciałem, by wydane pieniądze były siebie warte. Chciałem też dowieść, że jestem równie odważny i sprawny, jak ci chińscy studenci. W rezultacie przez ostatnie dwie i pół godziny od śmierci dzielił nas zawsze krok, a niekiedy niepewna poręcz lub łańcuch.

Przez zmęczenie Laura popełniła błąd. Gdyby coś jej się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Szał ogarniał mnie z powodu mojej ignorancji i egoizmu. Nie byłem świadomy, jak niebezpieczna może być ta trasa.

Najbardziej jednak zły byłem z powodu swojej chęci dorównania studentom. Sądziłem, że oni wiedzą, co robią, i to dodało mi odwagi. Incydent sprzed kilku minut zrewidował jednak ten pogląd. Ta góra była śmiertelną pułapką.

Ktoś mógł przecież dostać ataku serca od ciśnienia lub zmęczenia. Mógł też zasłabnąć, nie trafić w stopień, albo na moment stracić równowagę. Tak niewiele brakowało do tragedii. Laura była skoncentrowana tak mocno, jak tylko była w stanie, a i tak poślizgnęła się. Mieliśmy szczęście, że żyliśmy.

Dwa dni później zatrzymaliśmy się opodal w Xian. Laura przeglądała lokalną broszurę. W pewnym momencie zaczęła chichotać. Zapytałem, co jest takie śmieszne. Wskazała na Trzecią Mądrość Tao:

Ten, kto wie kiedy przestać, nie pakuje się w tarapaty.”

Amen.

Co dalej?

Rick Archer poza wieloma innymi ciekawymi tekstami i zdjęciami na temat Huashan zebrał także listy od odwiedzających świętą górę.

Znasz inne warte odwiedzenia miejsca? Opisz je w komentarzach poniżej!

8 komentarzy do “Hiking: 5 najtrudniejszych i najpiękniejszych szlaków turystycznych świata”

  1. chiński szlak przy tym nie mięknie, ponieważ via ferraty to szlaki z ZABEZPIECZENIAMI, a nie ubezpieczeniami. Idąc via ferratą jesteś ciągle wpięty lonżą w metalową linkę i w razie odpadnięcia jedyne co sobie zrobisz to porządnie poobijasz. W przypadku odpadnięcia na w/w szlakach umierasz, chociaż na jednym z filmików o chińkim szlaku widać jak Chińczyk także używa autoasekuracji. U nas do takich szlaków należy Orla Perć, która nie dość, że niebezpieczna to jeszcze nie ma na niej żadnej możliwości autoasekuracji

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.